Prawdziwego ogniowca poznasz po braku zapalniczki

Opublikowano:

Istnieje pewien niepisany kodeks kuglarsko–ogniowy, którego nie znajdziesz w żadnym podręczniku bezpieczeństwa. Nie ma go też na plakatach warsztatów ani w regulaminach wydarzeń. To wiedza przekazywana szeptem, z lekkim uśmiechem politowania, gdy ktoś nowy pojawia się na jamie i pyta: „Kto ma ogień?”.

Wtedy oto stajesz się częścią elity. Nie gdy opanujesz podwójne izolacje. Nie wtedy, gdy Twoja maczuga żarzy się w nocy niczym mały meteor. Nie wtedy nawet, gdy pierwszy raz ktoś z publiczności nazwie Cię „czarodziejem”. Prawdziwy awans dostajesz dopiero w chwili, gdy… zapominasz zapalniczki.


Syndrom zapalniczki wiecznie nieobecnej

Oto znak rozpoznawczy. Jeśli ktoś przychodzi na trening i dumnie wyciąga z kieszeni całą kolekcję zapalniczek – kolorowych, metalowych, z logo Marlboro albo Hello Kitty – możesz być pewien, że to nowicjusz. Profesjonalista? On pojawi się z trzema litrami parafiny, z technorą przewiniętą wokół ramienia, z koszem knotów – ale zapalniczki nie będzie miał nigdy.

Zawsze znajdzie się wymówka. „W aucie została”. „Oddałem kumplowi”. „Ona była w tej drugiej kurtce”. Ale wszyscy wiemy, że prawda jest prostsza: ogniołap nie nosi zapalniczki, bo jego ego karmi się żebraniną.


Socjologia proszenia o ogień

Kiedy kuglarz podchodzi do innych z tym klasycznym pytaniem: „Masz ogień?”, w rzeczywistości testuje więzi społeczne. To nie jest prośba. To rytuał. W tym prostym geście kryje się cała struktura społeczności fireshow.

  • Jeśli ktoś odpowiada: „Jasne, trzymaj” – to Twój brat w ogniu.
  • Jeśli ktoś burczy: „Znowu?!” – to Twój starszy brat, który pamięta, że od dwóch lat żyjesz na jego zapalniczkach.
  • A jeśli nikt nie odpowiada i zapada niezręczna cisza, oznacza to, że znajdujesz się w strefie inicjacji. Musisz nauczyć się, że ogień to wspólnota, a nie własność.

Zapalniczka jako iluzja samowystarczalności

Tu tkwi największa ironia: zapalniczka to symbol niezależności. Masz ją – możesz odpalić, kiedy chcesz. Możesz zaczynać show bez czekania. Możesz być panem i władcą płomieni. Ale prawdziwy ogniowiec wie, że to złudzenie.

Bo ogień nie jest prywatny. Ogień wymaga świadków, wymaga partnerów, wymaga ludzi, którzy cię asekurują, stoją z kocem gaśniczym i – tak, zgadliście – mają zapalniczkę. Dlatego prawdziwy wyjadacz nie nosi jej przy sobie. Bo wie, że i tak zawsze ktoś inny ją będzie miał.


Legendy i mity o „jedynym, który miał ogień”

Krąży w środowisku historia o pewnym kuglarzu, który na festiwalu przyjechał z całą walizką sprzętu, ale zapalniczkę miał tylko jedną. Na drugi dzień nikt jej już nie widział. Niektórzy twierdzą, że połknął ją knot. Inni, że została ofiarowana bogowi ognia w rytualnym akcie desperacji.

Ale morał jest jasny: posiadanie zapalniczki to nie przywilej, to tymczasowy stan. Jeśli naprawdę myślisz, że twoja przetrwa dłużej niż dwa pokazy – gratulacje, właśnie zostałeś adeptem.


Dlaczego to jest piękne

W tej absurdalnej praktyce – w tym wiecznym braku zapalniczki – kryje się cała esencja kuglarstwa. To wspólnota. To żart, który nigdy się nie kończy. To ironiczne przypomnienie, że niezależnie, jak bardzo trenowałeś, zawsze znajdzie się element prozaiczny, który zniszczy twoją wizję perfekcji.

I dlatego, kiedy następnym razem zobaczysz ogniowca, który prosi o ogień, wiedz jedno: nie masz przed sobą amatora. Masz przed sobą prawdziwego wyjadacza płomieni.


Niech inni noszą zapalniczki. Niech zbierają je jak Pokemony. My, prawdziwi, będziemy zawsze stać obok i pytać: „Ej, kto ma ogień?”. Bo właśnie wtedy, w tej małej chwili, dzieje się magia – i wcale nie chodzi o płomień.

Więcej o Sara Zalewska

Studentka dziennikarstwa, komunikacji społecznej i medioznawstwa, związana z kuglarstwem od prawie sześciu lat

Podobne wpisy

Leave a Reply

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Sara Zalewska
Sara Zalewska
Studentka dziennikarstwa, komunikacji społecznej i medioznawstwa, związana z kuglarstwem od prawie sześciu lat