Czy można zrobić ślub z pokazem fireshow i nie spalić teściowej?

Opublikowano:

Zbiór cennych rad i kilka historii ku przestrodze. Z dymem mogą pójść nie tylko emocje.

Ślub – ten jeden, wyjątkowy dzień, który zapamiętacie do końca życia. Albo i dłużej, jeśli kończy się raportem straży pożarnej, wizytą na ostrym dyżurze i zdjęciem płonącej babci w lokalnym wydaniu „Faktu”.

Coraz więcej par młodych stwierdza, że białe krzesła, fotobudka z wąsami i balony w kształcie serca to za mało. Chcą emocji. Ognia. Eksplozji. Czegoś, co sprawi, że goście będą mówić „wow”, a nie „znowu schabowy”.

Tak oto wchodzimy w świat ślubnych fireshow. Tak, chodzi o ludzi machających płonącymi kijami, zionących ogniem i tańczących do techno w ogniu i dymie. Ubranych na czarno. Obok dmuchanych zamków i dzieci z watą cukrową.

Brzmi romantycznie? Zaraz przejdziemy do detali. Ale najpierw…


Dlaczego ludzie to sobie robią?

Kto wpadł na to, żeby do miłości dorzucić więcej ognia?

Zastanówmy się: co sprawia, że para młoda – z pozoru rozsądna, posiadająca obie półkule mózgowe – dochodzi do wniosku, że nic nie mówi „wieczna miłość” tak, jak facet plujący ogniem tuż obok open baru?

Czy to wpływ Instagrama? TikToka? Ciśnienia rodziny, że „kiedyś to były wesela, a nie tańce na suchym lodzie”? A może to tylko zwykła potrzeba bycia wyjątkowym – tak bardzo, że nawet straż pożarna chce zostać waszym gościem specjalnym?

Niektórzy tłumaczą się, że chcą „czegoś innego”. Jakby ślub sam w sobie nie był wystarczającą atrakcją – przysięga, stres, ciotka z kamerą VHS i wujek, który wpadł na pomysł, żeby dać wam w prezencie dwie papugi i klapki z Biedry na promocji (chociaż drugie to fajne). Ale nie, to za mało. Trzeba jeszcze ognia. Jak ognia nie będzie, to goście nie zrobią „łaaał”. A przecież wiadomo – miłość bez ognia to jak wesele bez dramatu.

Więc tak, robią to, bo mogą. Widzieli to w necie, chcą wspomnienia. I czasem – choć rzadko – nawet się nie spalą.

Argumenty są różne:

  • „To oryginalne!” – Aha. Tak oryginalne jak tatuaż nieskończoności na żebrach.
  • „Bo my się poznaliśmy na Burning Manie!” – Gratuluję. Ale tam przynajmniej był piasek, który gasi ogień.
  • „Lubimy ryzyko.” – A kto nie lubi?! Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Życie bez adrenaliny to jak wesele bez wujka Henia i jego tańca godowego do „Jesteś szalona”.

Krok pierwszy: czy na pewno chcecie ogień?

Zatrzymajcie się. Weźcie głęboki oddech. Odłóżcie kieliszek prosecco i zadajcie sobie to fundamentalne pytanie: czy my naprawdę chcemy ogień na własnym ślubie?

Nie „czy to będzie efektowne”. Oczywiście, że będzie. Tak efektowne jak eksplozja kuchenki gazowej podczas romantycznej kolacji. Ale czy to jest to, czego chcecie, czy tylko próba zagłuszenia paniki, że wasze wesele może być nudniejsze niż spotkanie wspólnoty mieszkaniowej?

Bo wiecie, ogień wygląda świetnie… na ekranie. W slow motion. Na filmikach, które mają 2 miliony wyświetleń i tytuł „🔥 EPIC FIRE WEDDING 🔥”. Problem w tym, że te 2 miliony nie pokazują, co się działo 5 sekund później, kiedy druhna z płonącym welonem biegała w panice po parkingu, a jakaś babka próbowała ją ugasić butem.

Zastanówcie się też, czy ogień naprawdę pasuje do klimatu waszego wesela. Czy motyw przewodni to na pewno „ognisty romans”, czy może bardziej „wiejski chill na sianie z ciastem i kombajnem w tle”? Nic tak nie psuje nastroju jak pirotechnika w stodole z dachem z trzciny.

I wreszcie – czy jesteście na to psychicznie gotowi?
  • Gotowi na to, że połowa gości zamiast wzruszyć się waszą przysięgą, będzie nerwowo obserwować, czy tancerz z pochodnią nie potknie się o kabel od światełek LED?
  • Gotowi na pytania w stylu: „A macie to zgłoszone? A straż pożarna o tym wie? A czy to w ogóle legalne?”
  • Gotowi na mamę, która od trzech dni nie śpi, bo śni jej się, że spaliście gościom futra i reputację?

Bo ogień to nie tylko efekt. To też stres. Ryzyko. Formalności. A czasem też… trwała ruina fryzury panny młodej.

Więc zanim klikniecie „zamów pokaz ognia”, przemyślcie, czy nie lepiej jednak zamówić dodatkową fontannę czekoladową. W najgorszym razie ktoś się tylko upaćka. A nie spłonie. Zastanówcie się czy może próbujecie zatuszować fakt, że DJ to kolega z podstawówki, który grał na weselach tylko raz, ale „ma zajebiste playlisty z TikToka”?

Fireshow to nie tylko fajerwerki. To:

  • ludzie z ogniem przy twarzy,
  • specjalne paliwa,
  • ryzyko,
  • i – uwaga – test relacji z teściową.

Jeśli macie choć cień wątpliwości, że mama pana młodego mogłaby złapać płomień w lokach zrobionych na trwałą w „Saloniku u Halinki” – może lepiej zostańcie przy fontannach czekoladowych?


Krok drugi: wybór grupy fireshow

To, że ktoś umie podpalić kij i machać nim w rytm techno, nie znaczy jeszcze, że jest artystą fireshow. Tak samo jak to, że twój wujek umie gwiżdżeć przez palce, nie czyni go muzykiem.

A jednak rynek jest pełen śmiałków, którzy po dwóch weekendach na YouTubie i jednej domówce, gdzie „nic się prawie nie spaliło”, zakładają swoją „grupę artystyczną” o nazwie typu Płomienni Króle Team, Ognista Pasja 69 albo PyroBrothers United. Logo mają z Painta, strona www to fanpage na Facebooku z trzema zdjęciami i recenzją „Zajebiste!!!” podpisaną przez babcię lidera.

Zasada numer jeden: Nie każda grupa „ogniarzy” wie, co robi. Zasada jest prosta, jeśli ktoś reklamuje się hasłem „TAŃCZYMY WSZĘDZIE!!!”, to znak, że tańczyli też na podwórku za Biedronką. A także:

  • na parapecie klatki schodowej,
  • obok karuzeli na festynie gminnym,
  • i – nie żartuję – na imprezie integracyjnej, gdzie szczytem profesjonalizmu było „zapałka i wiara w siebie”.
Tymczasem profesjonalna grupa fireshow to taka, która:
  • ma własne gaśnice (i nie traktuje ich jako instrumentów perkusyjnych),
  • nie myli nafty z colą zero,
  • przyjeżdża z ekipą, która nie wygląda jak z castingu do „Rolnika szuka żony – wersja pirotechniczna”,
  • i zadaje pytania, które brzmią poważnie: „Czy jest przestrzeń zabezpieczona?”, „Jakie są odległości od widowni?”, a nie: „A co się stanie, jak coś się zajmie?”.

Uwaga specjalna: jeśli członek ekipy podchodzi do was przed pokazem, klepie pana młodego po plecach i mówi: „Nie stresuj się, najwyżej się nie uda, hehe”, to czas, by anulować wszystko, wyłączyć prąd i zadzwonić po catering, który przynajmniej nie wybucha.

Red flagi, które powinny zapalić się szybciej niż ich poi:

  • mają w repertuarze utwory typu „Firestarter” Prodigy, grane z głośnika JBL zawieszonego na sznurku,
  • przebierają się za demony ognia z plastiku, który topi się od własnego ciepła,
  • ich próba generalna wygląda jak seans spirytystyczny z ryzykiem samozapłonu.

I na koniec: jeśli pierwszy kontakt z grupą wygląda tak:
– „Dzień dobry, jesteśmy Ogień w Naszym Sercu. Bierzemy 800 zł za pokaz, ale jak damy radę kupić spirytus, to zrobimy to taniej” –
to pamiętaj: najdroższe w tej historii może być nie show, tylko remont dachu i terapia małego Jasia, który miał pecha siedzieć w pierwszym rzędzie.

Pamiętajcie: jeśli grupa zaczyna próbę od „dobra, kto ma benzynę?”, uciekajcie.


Krok trzeci: logistyka, czyli gdzie nie robić fireshow

Oto krótka lista miejsc, w których na pewno nie warto robić fireshow:

  • Na sali z sufitem z materiału – To nie jest „romantyczna kotara z IKEA”. To pułapka.
  • Obok stogu siana, w stodole, w lesie, w skansenie, na strychu, na dachu – Czyli wszędzie, gdzie występuje słowo „suchy”, „drewno”, lub „ekspozycja historyczna”.
  • Blisko dzieci z zimnymi ogniami – Nie łączmy ognia z ADHD.
  • Obok cioci Grażyny, która ma włosy spryskane litrem lakieru Taft Ultra Hold – jeden iskrzący ruch i mamy „Ghost Ridera: Wesele”.

Historie ku przestrodze: spłonęła mi sukienka i inne klasyki

1. Historia Oli i Karola – „Balet ognia i potu”
Karol chciał zaskoczyć Olę w trakcie pierwszego tańca. W tle miało być fireshow. Tancerz jednak pomylił strony i w tańcu zionął ogniem dokładnie w stronę stołu z tortem. Tort eksplodował. Dziecko drużby płakało przez trzy dni. Babcia przysięga, że widziała szatana.

2. Historia Kasi – „I wtedy zapalił się wujek”
Wujek Wiesiek, znany z upodobania do bimbru, postanowił dołączyć do fireshow jako „spontaniczny element integracyjny”. Niestety, jego koszula z poliestru okazała się łatwopalna. Wesele przeniosło się na parking, a Wujek do szpitala z poparzeniem drugiego stopnia. Na szczęście miał już wcześniej wypity ketonal.


Czy można NIE spalić teściowej? – Złote rady

  1. Usadź ją daleko. Zasada „im dalej od ognia, tym dłużej pożyje” sprawdza się nie tylko przy fireshow.
  2. Zainwestuj w ubezpieczenie. Tak, ubezpieczenie wesela istnieje. Tylko nie pytaj, dlaczego istnieje.
  3. Daj ludziom instrukcje. Nie, serio. Rozdajcie ulotki. Albo przynajmniej krzyczcie: „Nie zbliżać się do faceta z płonącym kijem!”.
  4. Nie rób tego w zamkniętym pomieszczeniu. Ogień potrzebuje przestrzeni. I wentylacji. I dystansu społecznego.
  5. Miej gaśnicę. I nie traktuj jej jako dekoracji w stylu „loftowy industrial”.

Na koniec: dlaczego mimo wszystko to robić?

Bo ślub to nie tylko kotlet, pierwszy taniec i wujek, który robi żółwia. To moment, który zapamiętacie. A nic tak nie zapisuje się w pamięci jak niewielki, kontrolowany pożar na weselu.

Fireshow może być piękne. Magiczne. Pełne ognia (dosłownie i w przenośni). Tylko – błagam – niech to nie będzie wasza jedyna atrakcja. Bo jeśli jedyne, co zapamiętają goście, to fakt, że wasza druhna została omyłkowo potraktowana jako pochodnia – to nie jest dobry znak.


Podsumowanie: tak, da się. Ale z głową.

Ślub z fireshow? Czemu nie! Ale pamiętaj: ogień to nie tylko emocje i efekt „wow”, to też płonące obrusy i topniejący żel we włosach świadka. Zrób to z rozwagą. Z profesjonalistami. I najlepiej nie w stodole, która pamięta czasy Piłsudskiego.

I jeszcze jedno: jeśli teściowa przeżyła – to naprawdę już zawsze będzie twoja rodzina.

Gratulacje!

Uwaga formalna, zanim ktoś naprawdę wezwie straż pożarną albo złoży pozew:
Ten tekst to czysta satyra, napisany wyłącznie w celach humorystycznych. Ma bawić, nie obrażać. Ani teściowych, ani fireshow-erów, ani wujków z zamiłowaniem do płynów łatwopalnych. Jeśli w trakcie czytania poczułeś się dotknięty – to znak, że jesteś bardzo zaangażowany w temat, i szanuję to. Ale spokojnie – wszystko z przymrużeniem oka. Z wyjątkiem ognia. Ogień nie zna żartów. A jak się tym nie zajmujesz, ale złapałeś zajawkę tu wpadaj do nas 🙂

Więcej o Sara Zalewska

Studentka dziennikarstwa, komunikacji społecznej i medioznawstwa, związana z kuglarstwem od prawie sześciu lat

Podobne wpisy

Leave a Reply

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj

Sara Zalewska
Sara Zalewska
Studentka dziennikarstwa, komunikacji społecznej i medioznawstwa, związana z kuglarstwem od prawie sześciu lat