Szlak rowerowy Odra-Nysa – PODSUMOWANIE

Opublikowano:

Dzień 1

98km – 7h jazdy (i wchodzenia i schodzenia z gór)

Trasa piękna, góry, świeże powietrze, rześko.
Ale rowery trzeba mieć na lekko (a nie 30 kg bagażu), a monocykl musi mieć długie korby z lepszym przełożeniem.
A i wróćmy jeszcze na chwilę do jazdy pociągiem -> Łódź Wrocław spoko i udało nam się spotkać z Brunem i rodziną, a jeszcze piękniejsze jest to że Bruno wczoraj miał urodziny i że to w ogóle nie było zaplanowane!
Dostaliśmy piękne kartki z podziękowaniami i ruszyliśmy dalej.
Dalej na stojąco, z rowerami w lekko zatłoczonym wagonie (który na sam koniec drogi był bardzo ?weekendowy?).
Poznaliśmy Dominikę i jej syna Adama którzy też ruszali w trasę, na rowerach, ale do Barcelony? serdecznie pozdrawiamy! Też zbierają na zrzutkę!
Ze Szklarskiej Poręby do Czech zawiózł nas wcześniej umówiony transport.
Trochę snu, czeskie śniadanie i z rana przy pięknych widokach ruszyliśmy!
Góry pomijam, bo wymagały dużo cierpliwości, a to jak nam szło zobaczycie w linku ze Strava, polecam zakładkę Heart Rate.
Jeżeli planujecie tę trasę to zacznijcie od Liberca, trasa jest śliczna, dobrze przygotowana, po stronie czeskiej miejsca do odpoczynku, a do samego Zwittau (Żytawa) widoki są cudowne.
Jazda tuż przy rzece, ścieżki tylko dla rowerów i szczerze mówiąc po tym jak pokonaliśmy góry byliśmy już tylko rozpieszczani trasą. R10 z poprzedniego roku to niestety jeszcze daleko do tego czym jechaliśmy dzisiaj?
Minęliśmy granicę, a w zasadzie trzy (Polska-Czechy-Niemcy) i kontynuowaliśmy do Gorlitz, do docelowego campingu.
Padamy z nóg, końcówka była męcząca, ale spodenki rowerowe w tym roku porządne i dały radę i mam nadzieję że uratowały nas przed jutrzejszym bólem.
Jutro na płasko powinno być lepiej, powinniśmy mieć więcej czasu żeby chociażby zjeść wieczorem i na spokojnie pograć w szachy.
Na dzisiaj koniec.

Dzień 2

103km – 7h jazdy.

Jeżeli życie Was denerwuje i chcielibyście pobić życiówkę na rowerze czy na czym tam jeździcie to trasa D12 jest do tego idealna. Sam beton. Beton wśród pół, beton wśród lasu, beton w polu, beton w łące, beton wśród betonu.
Ale zróbcie to tylko jak chcecie się wyżyć, albo jak się z kimś założyliście.
Po normalnemu, to po prostu odwiedźcie te wszystkie miasteczka w których ktoś wcisnął pauzę 50 lat temu. Niektóre kompletnie bez ludzi, niektóre tylko z krowami, końmi i owcami.
A i weźcie ze sobą wodę. Zwłaszcza jak jedziecie w niedzielę. Nie ma tu Żabek i nikt nie ma potrzeby niczego otwierać w niedzielę. To był jeden z kryzysów dnia dzisiejszego i potem na sam koniec nadeszły jeszcze dwa.
Jeden, jak już naprawdę majty wchodziły w tyłek, dla mnie mniejszy problem, bo mogę się tak ustawić że to raz jeden poślad to raz drugi albo na stojąco, a Kuba niestety cały czas jest przyklejony do siodełka (inaczej nici z jakiejś prędkości). To był 75km.
Drugi kryzys był przy 90km, teoretycznie najlepszy moment trasy, czyli nasyp kolejowy, wiatr nas cofał, bo na górce wieje! i każdy kilometr był walką.
Pole namiotowe wynagradza zawsze trudy, a te po stronie niemieckiej są przygotowane wzorowo (mała próba bo byliśmy na dwóch tylko) – prysznic z zewnątrz jest barakiem a w środku, luksusowa łazienka. Kuchnia w stodole, ze wszystkim co potrzebne i cisza, tak potrzebna po całym dniu.
Opanowałem już szybkie wrzucanie filmów z kamerki więc będzie ich coraz więcej.
Do usłyszenia! Jutro na Frankfurt!

Dzień 3

118km- 7,5h jazdy – średnia prędkość 16km/h.

Poranek bajka – śniadanie w stodole ogarnięte, płatność do kasetki, nawet nie widziałem właścicielki, załatwione na telefon.
Przez 30 km próbowałem dogonić Kubę, który nie schodził poniżej 20km/h i przerwa była dla mnie, a nie dla niego.
Miasto Gubin odhaczone, ale zapisane że trzeba tam wrócić przy okazji wizyty u rodziny w Zielonej Górze, bo na pierwszy rzut oka było tam co robić na cały weekend.
Od Gubina wrócił do nas nasyp kolejowy – w pełnym słońcu, czasami wiatr od boku, czasami wiatr w czoło. 10, 20, 30 km – nie umiem powiedzieć na jaką porę roku to jest trasa – maj? Trochę chmur musi być albo może odcinki mniejsze, chociaż w takim upale nic nie sprawia przyjemności.
No chyba że przemiły Pan który nas zatrzymał i opowiedział o swojej podróży wokół Bałtyku i o tym że w Niemczech brakuje mu bigosu!
Frankfurt ma deptak, jest widok na Polskę, ale nie można nigdzie na terenie, ani wokół robić campingu, więc udało się dodzwonić do miejsca gdzie specjalnie dla nas jeszcze pani została, tyle że dała nam tylko godzinę na dojechanie?

i wreszcie jechaliśmy ścieżką rowerową jak w Polsce!

Szutr, kamory, piach i kocie łby (może trochę przesadzam, ale R10 czasami tak wygląda), i znowu rekordowe tempo, ale trochę już z rozpaczą na twarzy, bo w tej godzinie nie mieścił się żaden sklep, zostały tylko zapasy z rezerwy.
Zostaliśmy uraczeni przez właścicielkę czipsami, zimnym piciem i dzień zakończyliśmy ostatnia porcją liofilizowanego jedzenia:)

Jutro nie będzie rekordów, jutro odpoczywamy (czyli między 90 a 100;) i pijemy dużo wody, bo po prognozie widzę, że zapowiada się ciepło!

Dzień 4

90km – 5,5h jazdy (chyba, bo zapomniałem doładować zegarek i padł przy 85km)

Na dzisiaj atrakcje dwie – Kostrzyn nad Odrą (ta nazwa nie ma sensu, Kostrzyn jest nad Wartą?), i nie udało mi się żadnego sensownego zdjęcia zrobić, ale uzupełniliśmy zapasy, a druga atrakcja to most w Siekierkach, zdjęcia pod postem.
I tyle. Cała reszta to nasyp kolejowy albo obok nasypu. Myślałem że się wczoraj skończył, ale on się dopiero zaczął i trwał cały dzień.

Natura tutaj jest piękna, ale dzisiaj przez 90km totalnie nic się nie zmieniło. Pola, łąki, kilka drzew, pola łąki kilka drzew i tak w koło (hehe). Widok Odry robił wrażenie, ale przez pierwszy dzień, dzisiaj była walka o znalezienie kawałka cienia, gdziekolwiek. I totalnie nic więcej. Spotkaliśmy dużo fajnych ludzi na trasie bo gdzie tylko był cień to ludzie się chowali i zawsze była chwila na rozmowę.

Kilka faktów:

  • w Niemczech nie ma Żabek. A sklepy spożywcze są tylko sieciowe. W dużych miastach. A na tej trasie nie ma zbyt dużo dużych miast.
  • woda gazowana zabija pragnienie lepiej niż riposty wujka Staszka
  • ale Muszynianka robi to dwa razy bardziej

Dzisiaj mieliśmy mnóstwo przerw, ale jak jechaliśmy to zawsze na pełnej prędkości (20km/h). Dojechaliśmy do bardzo osobliwego miejsca jakim jest Osinów Dolny, zjedliśmy normalną kolację i rozbiliśmy namiot, w miejscu przy brzegu Odry, na terenie starej papierni. Miasteczko ze wszystkim na miejscu, od sklepu z fajerwerkami do sklepu z produktami z ameryki (nie wiem, nie pytajcie).

Mimo późnej pory pisania tego posta, dzisiaj odpoczęliśmy, uzupełniliśmy witaminy i na te dwa ostatnie dni jesteśmy gotowi !

Dzień 5

104km – 6:40 jazdy – średnia 15,6km/h

Ciepło dzisiajm prawda? Dzisiaj kończyliśmy nasyp kolejowy, ścieżkę rowerową na której drzew nie ma. Sklepów, toitoi, a restauracje są naaaprawdę rzadko. Moja wymyślna konstrukcja na rowerze zabierze ze sobą kilka litrów wody, ale woda grzana gazowana to chyba nie mój smak.
Było gorąco, ale oprócz tego co nie było to było mnóstwo pięknych widoków. Bliskość rzeki, łódki, pełno zwierzaków (spotkaliśmy owce, lisa i chyba kunę).
Region Brandenburgii, którym jechaliśmy przez dwa dni, dopiero dzisiaj pokazał swój urok. Jeżeli ktoś ze Szczecina jeszcze się tutaj nie zapędził to polecamy.
Sam koniec trasy to przejazd przez pola i rzadko uczęszczane drogi. W upale jakim jechaliśmy dużo nas kosztowało wysiłku żeby nie paść. Nawigacja z 14km na koniec zrobiła 18km, a telefon był już na wyczerpaniu – dlatego relacji mniej. W końcówce można było się pogubić bo trasa wiodła przez sieć wioseczek.
Nastawiałem się na kąpiel w jeziorze, ale znowu dojechaliśmy zbyt późno żeby normalnie zjeść. Udało nam się raz zagrać w szachy! No właśnie wieziemy ze sobą szachy i książkę z 1500 łamigłówkami Surmana. W zeszłym roku wieźliśmy piłeczki do żonglowania, a w tym roku wśród ?artefaktów? szachy. Próbowaliśmy rozegrać partię bez szachownicy ale ja się zbyt szybko gubię.
Jeżdżąc po Niemczech widzę że mnóstwo ludzi korzysta z sakw Ortlieb (niemieckich), a więc ja chciałem pochwalić naszą polska produkcję Extrawheel – te sakwy są przeze mnie ciochrane niemiłosiernie, a przez tyle kilometrów, ani nie przemokły (deszcze były w zeszłym roku) ani się nie rozpruły, ani się nie rozpadły. Jeżeli ktoś szukałby wskazówek do pakowania na rower to myślę, że już kilka mogę dać:)

Jutro ostatni dzień, ostatnie 100km. I ma być ?chłodniej?!

Dzień 6

80km – 5h jazdy.

Czy da się dojechać w 6 dni monocyklem z gór nad morze? Pewnie tak, ale nam się nie udało. Suma kilku rzeczy spowodowała że musieliśmy zrezygnować. Taka internetowa mądrość – zawody, egzaminy i takie inne wygrywa się dzień przed. Musisz się odżywić, wyspać, skupić. My byliśmy zmęczeni po okropnym upale, zjedliśmy jakiekolwiek jedzenie i spaliśmy kiepsko (znaczy się ja, bo Kuba śpi jak niemowlak lub kamień).
Od rana deszcz, potem poszukiwania klucza żeby dokręcić korbę (bo moje narzędzie się wyrobiło), potem szybka jazd na prom, ale niestety nie wyszło, nie da się przyspieszyć jazdy na monocyklu, nawet o minutę, czas pokazywany w aplikacji zawsze jest pod rower.
Kilka słów o trasie -> tak jak zazdrościłem wszystkim z Trójmiasta, tak samo zazdroszczę tym ze Szczecina i okolic. Tu jest cudownie na ścieżkach. Trochę miasteczek, lasek, zalew, znowu lasek, pełna różnorodność. Nie ma nudy, cały czas jest miejsce żeby coś zobaczyć. W porównaniu do poprzednich 400? kilometrów, to ta część jest zdecydowanie najpiękniejsza.
Zakończyliśmy dzisiaj na polu namiotowym przy promie na wyspę Uznam. Do morza zostało nam 30km. Wieje tu strasznie, ostatnie 20km jechaliśmy 12-13km/h bo wiatr nas cofał – widoki wynagradzały, ale tutaj prom też skończył pracę o 17 i już nie było szans na kontynuację.
Jutro dzień 7., wszystko możemy zrobić na spokojnie i chyba tak miało być, dlatego był jeden dzień zapasu. W zeszłym roku też mieliśmy blisko na Hel, ale Kuba powiedział że nie da rady, więc tak zrobiliśmy. Dzisiaj obydwaj doszliśmy do tego samego w wniosku.

Ostatni 7. dzień

640km – tyle mniej więcej nam wyjdzie !

Dojechaliśmy do Heringsdorf, miejscowości z drugim najdłuższym molo w Niemczech. Piękny kawałek trasy dla lekkich rowerów.
To koniec przygody, jeszcze kawałek do Świnoujścia i planowany odpoczynek. Nareszcie zagramy normalnie w szachy, nareszcie chwilę dłużej pośpimy i zjemy normalnie, czyli na spokojnie.
Teraz inżynieryjne fakty (czyli w punkach i z liczbami):

  • niestety nie udało mi się dzisiaj do końca zmontować filmu, bo pół dnia przespałem, a nie montuję na co dzień, więc trzeba się uzbroić w cierpliwość
  • Kuba nie jechał na monocyklu tylko na połowie bicykla? ot taki szczegół, to koło to po prostu dobrze zagospodarowana część, która miała służyć do okazjonalnej jazdy
  • ostatnie 200km Kuba przejechał na luźnej korbie, to dokłada do trudności, ale też mamy szczęście, że korba nie odpadła.
  • łącznie pokonaliśmy 3391m przewyższeń, czyli mniej więcej na wysokość szczytów w Alpach.

Przejechanych kilometrów: 640 km
Poznaliśmy swoje limity i to jest ostatnia taka wyprawa w takim tempie. 100km dziennie na monocyklu jest do zrobienia, ale jest to jazda wyczynowa, nie daje się nic zobaczyć po drodze, przerwy są tylko regeneracyjne. Najlepiej nam się jechało tego dnia kiedy wiedzieliśmy, że zrobimy mniej (84, hehe) i mieliśmy więcej przerw, jechaliśmy na luzie i więcej po drodze czytaliśmy i oglądaliśmy.
Jeżeli wybierzemy się gdzieś w przyszłym roku to jest plan aby ta jazda była spokojna, między 50-70km, ale taka z której więcej będziemy mogli wynieść dla siebie.

Do usłyszenia za rok ?!

Podobne wpisy

Leave a Reply

Proszę wpisać swój komentarz!
Proszę podać swoje imię tutaj