Otóż przejeżdżam codziennie monocyklem 26", gdzie dokładnie co tydzień o dokładnie tej samej porze atakuje mnie


Gdy tylko mnie dostrzega biegnie w moją stronę i (uwaga!) usiłuje mnie zrzucić z mono! Rowerzyści chyba czegoś takiego nie znajo. Jeśli uda mi się nie spaść i ujechać biegnie za mną i próbuje ugryźć w nogę. To chyba wszyscy wiedzą, że jak się ucieka przed psem, to nie ma szans, żeby nie pobiegł za uciekającym. Udało mi się parę razy dojechać do jednego z końców placu, (na którym ten pies urzęduje) który jest ograniczony z jednej strony murkiem. Jeśli dojadę do tego murku, to go przeskakuję i mam spokój. Pies też dałby radę, ale najwyraźniej to granica jego terytorium.
Jednakże do tego murka jest kawał otwartej przestrzeni i nie zawsze się udaje.
Dzięki Bogu jeszcze mnie nie ugryzł, ale już mam trochę postrzępione nogawki, rozwalone słuchawki (spadły na ziemię) i raz zepchnął mnie bezczelnie w kałużę.
Zauważyłem też, że jak się zatrzymam i przodem do niego podskakuję, to nie atakuje, niestety nie jest to podziw przed trickami. Raczej jakby się bał. Nie odstrasza go natomiast krzyczenie, ani rzucanie patykami, czy kamykami. Rozważałem kupno broni hukowej, lub gazu pieprzowego przeciw psom.
Pytanie proste. Co robić? Macie jakieś sposoby na psy? Oczywiście negocjacje nie dają skutku- nie słucha żadnych komend, spokojny głos nie działa, mediacje nie możliwe z powodu braku mediatora (właściciela). Nie chodzi nawet tylko o tego konkretnego, bo zdarzało mi się już, że przejeżdżając przez wioski starcia uniknąłem tylko dzięki pedałowaniu ile sił w nogach.
Dodam jeszcze, że wiem, że jak się już jest na ziemi, to trzeba tą pozycję żółwia, ale nie za bardzo mam czas i ochotę co tydzień robić żółwika przed głupim kundlem (zwłaszcza w śniegu lub deszczu).